środa, 19 lutego 2014

Jak to się wszystko zaczęło.



Jakoś w połowie maja zaczęło się nowe Życie. A zaczęło się niepozornie…

Mój wykres temperatury - metoda Rotzera


Oczywiście na początku nic nie wskazywało na to, że coś się tam w środku w ogóle zaczęło. No, może oprócz prowadzonych przeze mnie pomiarów ciepłoty ciała, które wskazywały podwyższoną temperaturę utrzymującą się nadzwyczaj długo - jak na mnie. I oprócz jednego dziwnego snu, który przyśnił mi się kilka dni później podczas mojego dwudniowego pobytu w Warszawie. Śniło mi się mianowicie dziecko - miniaturowy dzidziuś, który wyglądał jak laleczka. Widziałam go na USG. Wydało mi się to jednak na tyle podejrzane, że udałam się na wizytę do lekarza, który znając mój przypadek - zasugerował "Może to torbiel na jajniku?". USG wykazało jednak, że to nie torbiel, ale było jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek więcej tam dojrzeć, a tym bardziej miniaturowego dzidziusia z mojego snu. "To może jednak ciąża? Proszę zrobić jutro rano test ciążowy". Dziwne. Jeden test już zrobiłam jakiś tydzień wcześniej - negatywny. Dodatkowo od tygodnia męczyły mnie ewidentne bóle menstruacyjne. A jeszcze jakby tego było mało - miesiąc wcześniej dowiedziałam się, że mam dwie przypadłości utrudniające zajście w ciążę - chorobę Hashimoto, oraz zespół policystycznych jajników. Hell yeah!

Następnego dnia więc - z pewną rezerwą zaczęłam przyglądać się rzeczonemu, już osikanemu testowi ciążowemu, kiedy to ku memu zdziwieniu po kilku chwilach w sąsiedztwie jednej kreski pojawiła się druga, bladoróżowa kreseczka... Szok i niedowierzanie. 

Test ciążowy i wyniki badania krwi :)


A tak się akurat złożyło, że tego samego dnia miałam ostatni egzamin w historii moich studiów. Był to test z krytyki artystycznej i zupełnie nie mogłam się tego dnia skupić na przygotowaniach do niego - przeszkadzała mi nie tylko ta ekscytująca nowina ale także ciągłe skurcze, przypominające do złudzenia bóle menstruacyjne. Nie mniej - znów Opatrzność nade mną czuwała, bo dostałam jedne z niewielu pytań, na które akurat mogłam znać odpowiedzi - i tym sposobem skończyłam ten historyczny dzień z czwórką w indeksie i dzieckiem w brzuchu. A był to 24 maja - moje imieniny. Na facebooku pojawił się taki wpis "This is a good day. Zaliczyłam krytykę artystyczną i w ogóle… i w ogóle!". I w tym "w ogóle" zamknęłam całą radość. 13 polubień, 6 komentarzy. A ja już wtedy zaczęłam proces stawania się matką. Nie od badania USG, tym bardziej nie od porodu, ale właśnie od momentu kiedy dowiedziałam się, że rozwija się we mnie miniaturowe życie. Dwa dni później już świętowałam swój pierwszy Dzień Matki - mówiąc do mojego niewielkiego brzucha, w którym rozwijało się nieznanej jeszcze płci dziecko - "Jestem twoją mamą"... I niedługo potem, po ponad tygodniu niepokoju czy to przypadkiem jednak nie pusty pęcherzyk płodowy (bo wciąż zarodka nie było widać) - zobaczyłam w końcu na ekranie monitora bijące, a właściwie pikające serduszko. Mieszko powiedział wtedy, że to Pikawa. I tak nazywaliśmy Gniewka Pikawą przez dobrych kilka miesięcy… Później tak wyraźnie dawał o sobie znać kopaniem i wierzganiem, że grubym nietaktem byłoby nazywanie go nadal Pikawą - to zdecydowanie nie brzmiało wystarczająco poważnie jak na takiego wielkoluda. Oczywiście od początku towarzyszył mi strach, że coś pójdzie nie tak. Ale w tym samym czasie dostałam wyraźne info z Góry, że "wszystko będzie dobrze" i tego starałam się trzymać do końca. Były mniejsze i większe kryzysy. W 8 tygodniu ciąży, dwa dni przed obroną pracy magisterskiej wylądowałam na dobę w szpitalu z powodu silnego zatrucia pokarmowego w czasie największych tegorocznych upałów. I nie były to tak zwane "niepowściągliwe wymioty ciężarnych", jak początkowo sądzono, ale rotawirus, który zaatakował mnie w najmniej pożądanym momencie powodując nieustanne wymioty i biegunkę. 

Zdjęcia ze szpitala ;)


Wypisałam się na dzień przed obroną na własne żądanie, z nudnościami, bólem głowy i niedokończonymi sprawami, bez których obrona nie mogła się odbyć. Zebrałam się w sobie i zrobiłam wszystko, żeby jednak się obronić - przy pomocy męża, promotora i życzliwych przyjaciół - udało się jakimś cudem, choć widmo wrześniowej obrony było blisko. 

Ja podczas obrony 




Pod koniec wakacji fala upałów znów przetoczyła się przez Polskę i wówczas doświadczyłam najdłuższego bólu głowy w życiu - trwał mniej więcej tydzień. W 20 tygodniu ciąży z kolei zaczęłam objadać się jajkami i mięsem, bo dowiedziałam się, że dziecko może mieć ciut za mały obwód brzuszka i chciałam je koniecznie podtuczyć. Chyba tym sposobem przytyłam + 17 kg od początku do końca ciąży. Na szczęście większości kilogramów już się pozbyłam ;) Mniej więcej od tego samego momentu zaczęłam sobie z częstotliwością średnio co dwa tygodnie wkręcać, że odchodzą mi wody płodowe… Podczas gdy one ostatecznie nigdy nie odeszły samoistnie - musiały zostać przebite w ostatniej fazie porodu ;)

Poza początkowymi niedogodnościami w postaci mdłości, bólów głowy, sporadycznych wymiotów, a w ostatniej fazie ciąży - problemów ze zwleczeniem cielska z wyra (szczególnie kiedy trzeba kilka razy na noc wstawać do łazienki, bo dziecko uciska na pęcherz) - ciąża mi przebiegła bez zarzutu, za co jestem szczerze wdzięczna. Doba w szpitalu z powodu rotawirusa to niewielka niedogodność jak na te 39 tygodni ciąży. W każdym razie - było warto!

Gniewko ma stanowisko do przewijania pod arcydziełem jednego z najlepiej zapowiadających się artystów młodego pokolenia :D










4 komentarze:

  1. Pięknie tu u Ciebie, gratuluję, synek uroczy. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam Cię Zuza, ale Cię lubię.
    Ten wpis dał mi dużo nadziei, bo też mam zespół policystycznych jajników i od dawna się gryzę, że nie będę mogła zajść w ciążę.
    Dzieki!
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Nic się nie martw - PCOS to nie wyrok na płodność :) Czasem jest to kwestia przypadku, czasem zbiegu okoliczności, a czasem trzeba sobie dopomóc lekami - w każdym przypadku efekt finalny będzie podobny, więc głowa do góry :) Celowo o tym napisałam, bo wiem jak to jest się gryźć swoją niepłodnością. Moje cykle od zawsze były nieregularne, a owulacje zdarzały się średnio co kilka miesięcy (z za krótką fazą lutealną), a mimo to - bez praktycznie żadnego wspomagania zaszłam w ciążę :) Będzie dobrze!

      Usuń