poniedziałek, 24 lutego 2014

Україна

Są takie dni, kiedy naprawdę się cieszę, że nie mam telewizora. Ostatnie były właśnie takie. I bez telewizyjnego ubijania piany - nie trudno było się zorientować, że na Ukrainie nie dzieje się dobrze. Wystarczył internet i radio. Kiedy piszę te słowa, wydaje się, że sytuacja względnie się ustabilizowała, rewolucja się udała i więcej trupów nie będzie. Ale jeszcze wczoraj byliśmy naprawdę przerażeni. To zdjęcie zrobiliśmy by podnieść na duchu naszych znajomych z Kijowa i pokazać, że jesteśmy z nimi duchem.




We wrześniu 2011 roku sami byliśmy na Ukrainie, w Kijowie, na Majdanie. Spotkaliśmy wówczas niezwykle nam życzliwych ludzi, którzy poświęcili swój czas, by pokazać miasto, jego wyjątkowe miejsca, takie jak ta stara kamienica:




użyczyli swojego kawałka podłogi pośród wielkich postsowieckich blokowisk o mrocznych korytarzach,




opowiedzieli o swoim życiu, poznali ze swoimi papugami i chomikami,





a nawet poczęstowali ukraińską zupą - solianką :) I tak - pod wpływem ostatnich wydarzeń, postanowiłam powspominać tę naszą pierwszą, dłuższą wspólną wyprawę we dwoje. Jeszcze nie jako małżeństwo, nawet nie jako narzeczeństwo. Ciężką dla nas obojga, bo zderzającą ze skrajnie odmiennymi wizjami podróży, jakie reprezentowaliśmy. Ciężką dla mnie - bo nigdy wcześniej nie spałam na podrzędnym dworcu w towarzystwie pijanego pana i babci śpiącej na siedząco w poczekalni, ani na plackarcie - w otwartym wagonie z kilkudziesięcioma innymi osobami. Nie spałam też nigdy wcześniej w domach różnych, zupełnie obcych ludzi,




ani w "spalnej komnatie" na piętrze dworca w Iwano-Frankowsku,




 ani w łóżku seniora rodu w wiejskim domu, ani nawet na podłodze w kuchni. 




Ciężką dla Mieszka - bo nie wiedział, że dla kogokolwiek może być stresujące spanie na  wyżej wspomnianym dworcu (dla niego to nie pierwszyzna - dworce, lotniska, namioty zimą, stare chaty góralskie, pustynie itp itd) czy dzielenie łazienki z 6-osobową ukraińską rodziną, w której dziadek dobija ci się do drzwi i krzyczy coś po ukraińsku, bo myśli, że to babcia siedzi w łazience, a nie ty. Albo spotkanie z bandą żuli pijących przy ognisku, na opuszczonym żydowskim cmentarzu w Berdyczowie. O, tym (nawet w tle widać dym z ogniska :)




Tudzież brak pewności co do miejsca podróży, a nawet noclegu każdego kolejnego dnia.

Mimo, że ciężko to jednak z perspektywy czasu - fajnie było. Nawet bardzo. Dzisiaj wspominam ten czas z rozżewnieniem. Tour śladem żydowskich kirkutów i galicyjskich sztetli, raz ze słońcem na bezchmurnym niebie i pyryżkami z nadzieniem powidłowym w ręku, innym razem z wiatrem,  deszczem i gorącą herbatą w plastikowym kubeczku, pitą w przyczepie gastronomicznej na targu. Pamiętam niewyobrażalne tłumy ludzi ściśniętych jak sardynki w zaparowanej marszrutce, jadącej w ulewie przez ukraińskie wsie, pamiętam śniadanie u pani Oksany z domową śmietaną i pierogami,




stada gęsi na zielonych łąkach nad Dniestrem 




i panią piorącą na tarce w rzece. 




Pamiętam cmentarz karaimski w Haliczu, 




i zachód słońca na Górze Królowej Bony w Krzemieńcu,




martwą jaskółkę w oknie starej kamienicy w centrum Kijowa, 




poddasza przypominające sądy z "Procesu" Kafki,




suchego w smaku pierwszego gofra zjedzonego na Majdanie, 




przepiękny kirkut na krzemienieckich zboczach,




nocleg u pana Adama z Drohobycza, który w koszulce JESUS SAVES opowiadał jak by chętnie gołymi rękami jednego takiego ukatrupił i w lesie zakopał,





słoneczną kuchnię we Lwowie u Janka, który zjadał cebulę w całości tak jak zjada się jabłka,




panią sprzątaczkę dworcową, która pomogła rozkminić mechanizm tych groźnie wyglądających szafek,





Drohobycz o zachodzie słońca jak ze snu, majaczący pastelowymi kolorami zniszczonych kamienic,




lwowskie drzwi starych domów,




i lwowskie okna.




Pamiętam też odkrywanie starego fortu w Brodach, o którym miejscowi nie mieli pojęcia,




i zamieć, która dopadła nas tak nagle, bez żadnej zapowiedzi w centrum Berdyczowa.




I widok na Krzemieniec (ten, który zasłaniamy) obok budki stróża, którego pies prawie nas pogryzł :)




Fajnie tak powspominać. 

Dzięki za te wspomnienia Ukraino, trzymamy za Ciebie kciuki.


5 komentarzy:

  1. świetną podróż mieliście! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przewspaniała wycieczka! Nieziemski klimat, poczułam nawet niektóre zapachy ze zdjęć. P.S. Nie mów nikomu, ja też zjadam cebulę jak jabłko ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudne zdjęcia! Podziwiam Cię za to wszystko co robisz. Dla mnie genialne. A portfolio oglądałam chyba z 5 razy :-)

    OdpowiedzUsuń