Budzę się, bo Mieszko krząta się po domu przed wyjściem do pracy. Po chwili uświadamiam sobie, że odczuwam delikatne, acz nieco bolesne skurcze. Już raz tak było, przeszło po godzinie. Mimo to - kiedy skurcze się powtarzają, zaczynam być lekko zaniepokojona. Wiem co mam robić - jeśli nie przejdzie trzeba wziąć no-spę, wziąć ciepły prysznic i liczyć skurcze. Mieszko mówi mi to samo i najzupełniej przekonany, że to skurcze przepowiadające, a nie porodowe - jedzie sobie do pracy. Najpierw zmieniam pozycję - tak polecili w poradniku dla ciężarnych. Siadam na łóżku i czytam dalej. Skurcze co 10 minut - odpręż się, weź prysznic, może przejdzie. Co 7 minut - nie musisz się przejmować, jeszcze czas na wyjście do szpitala. 5 minut - zacznij się szykować. Biorę no-spę, biorę prysznic, zaczynam liczyć skurcze. Dziwne, miały być regularne, co 10 minut a u mnie są co 5 minut, 3 minuty, 4 minuty, minutę, 3 minuty… Odwracam stronę poradnika i czytam "Jeśli Twoje skurcze są nieregularne, ale częstsze niż co 5 minut - nie zwlekaj z wyjazdem do szpitala. Akcja porodowa może być już zaawansowana".
Kartka z zapisami skurczów
Niemożliwe - myślę - przecież nie boli aż tak mocno. Siadam przed kompem i wertuję internet szukając informacji o nieregularnych skurczach, w międzyczasie oznajmiam Idze i Pawłowi na facebookowym czacie, że właśnie mam skurcze - albo mi przejdzie albo dziś urodzę. Na wszelki wypadek idę umyć włosy. Dzwonię do Mieszka pierwszy raz, drugi, trzeci. Po pierwszym etapie niedowierzania, drugim etapie przekonywania mnie bym dalej liczyła skurcze, bo przecież jak mogę mieć tak często skoro miały być co 10 minut, trzecim etapie przeglądania internetu w poszukiwaniu odpowiedzi na wątpliwości - wreszcie stwierdził, że po mnie przyjedzie. Minęła ponad godzina. W międzyczasie skurcze robią się nieco bardziej wyraziste, a ja w panice dzwonię do mamy. Czuję pustkę w żołądku, mam ochotę zjeść jajko sadzone z szynką, ale się rozmyślam. Mama przyjeżdża mnie uspokoić, po jakimś czasie zjawia się i Mieszko. Ze stoickim spokojem tuż przed wyjściem oznajmia mi jeszcze "czekaj, wytrę sobie tylko podeszwy butów". W drodze do szpitala skurcze robią się regularne - co 5 minut.
.
W szpitalu zjawiamy się o 9.00, w izbie przyjęć czeka spora kolejka osób, więc grzecznie siadam na krzesełku. Okazuje się jednak, że na porodówkę kolejka jest nieco krótsza. Mąż jakiejś innej ciężarnej widząc nasze liczenie skurczy ze stoperem - przepuszcza nas. Krótki wywiad i pani położna zaprasza mnie na KTG. Zestresowany Mieszko stoi 20 minut przed drzwiami, a ja zwijam się na kozetce i staram się oddychać w czasie skurczów miarowo i spokojnie jak przykazano. Po 20 minutach pani położna mówi jakiejś kobiecie, zapisanej na cesarkę "no - to dziś będzie najszczęśliwszy dzień w pani życiu". Po chwili sprawdza mój zapis KTG i mówi "dziś pani także będzie miała najszczęśliwszy dzień w swoim życiu. Nie ma wątpliwości, że poród się zaczął." Ogarnia mnie lekkie podniecenie. A więc to tak - skurcze nienajgorsze, takie mocniejsze bóle menstruacyjne co 5 minut, do zniesienia. Czyli tak się rodzi? Podczas gdy od kilku tygodni strasznie się stresowałam, wertowałam w panice i przekonaniu, że jestem nieprzygotowana strony internetowe czytając opisy porodów - nagle, stojąc twarzą w twarz przed faktem rodzenia ogarnia mnie przekonanie, że jestem do tego gotowa i dam radę. Wychodzę do Mieszka z dobrą nowiną i czekam na wizytę ginekologiczną. W międzyczasie piszę smsa do mamy: "rodzę!". Na wizycie dowiaduję się, że jestem "świetnie rokująca, mam miękką szyjkę, wszystko pięknie, 3 cm rozwarcia". Myślę "no to nieźle". Zostaję odesłana na porodówkę, Mieszko idzie po walizkę (oczywiście wcześniej jej nie wyjął, bo nie wierzył że rodzę ;).
..
Położna każe mi siąść na sofie, która okazuje się być przeznaczona dla oczekujących na cesarkę, co oznajmia mi przechodzący chwilę później lekarz. Przesiadam się szybko na inną sofę, choć trochę zazdroszczę im, że wiedzą przynajmniej dokładnie co ich czeka. Na salę porodową wchodzę między 10.30 a 11.00 i przywitana przez dwie przemiłe panie Kasie - położne zasiadam na fotelu i dowiaduję się, że jest już 5 cm rozwarcia. Ekspresowo idzie, panie zachwycone, świetnie się zapowiada. "Będzie chłopiec czy dziewczynka?" pyta położna. "Chłopiec - Gniewko" odpowiadam. "A więc Gniewko jeszcze w wprawdzie nie skumał, że ma się ustawić do wyjścia, ale postaramy się go przekonać, że już powinien zacząć się szykować." Skurcze się wzmagają, ale ja jestem jeszcze zupełnie rześka i "na chodzie". Uśmiecham się, żartuję - tylko gdy przychodzi skurcz przystaję i ciężko oddycham. Krążę nerwowo po sali, Mieszko proponuje, że włączy Trójeczkę. Protestuję - nie chcę żadnej muzyki. Zaczynają mi te skurcze coraz bardziej doskwierać. Pani Kasia proponuje lewatywę - ochoczo na nią przystaję, bo słyszałam zewsząd, że to przyspiesza sprawę. "Niech pani spróbuje wytrzymać 10 minut przed wypróżnieniem" zaleca pani Kasia i wychodzi. Wytrzymuję minutę i pędzę do ubikacji. Nagle wszystko zaczyna się intensyfikować - skurcze się wzmagają. Siedzę w łazience i słyszę jak za ścianą drze się rodząca kobieta. Ja też zaczynam się drzeć - ból staje się niesamowicie intensywny, wręcz zwala mnie z nóg. Słyszę, że Mieszko za drzwiami wesoło szczebiocze przez telefon, a ja zwijam się z bólu. Zrywam z siebie przywdzianą 10 minut wcześniej "kreację porodową" czyli koszulę flanelową w kratę i wchodzę pod prysznic. Niestety - na nic się to zdaję. Wychodzę z łazienki w niedopiętej koszuli z wrzaskiem. Wieszam się na Mieszku, przychodzi pani Kasia a ja podniesionym głosem (tak się da!) szepczę teatralnie (zupełnie nieintencjonalnie) "O Matko Boska, jak to boli! O Boże Święty! Nie mogę!". Dodatkowo jestem głodna. Przecież nic nie jadłam od wczorajszego wieczora, jestem na nogach od 6 rano a już południe. Pani Kasia sprawdza rozwarcie - nadal 5 cm. "Co?! Tak boli i nic się nie zmieniło? Niemożliwe!".
...
Mieszko nalewa mi ciepłej wody do wanny, jakimś cudem się tam wgramalam i zalegam drąc się przy każdym skurczu. Mieszko próbuje mnie uspokoić i zachęca do zamiany darcia na oddychanie - przekonuje, że będzie mi lepiej. Nie jest mi lepiej, ale staram się oddychać, porykuję jedynie w szczytach skurczu. Mieszko proponuje, że zrobi zdjęcia, a ja, choć przez całą ciążę trułam mu żeby wziął na porodówkę aparat, myślę w duchu "On chyba zwariował. Czy on nie widzi, że jestem ledwie żywa? Co to za pytanie?". Zamiast robić mu wyrzuty, osuwam się jednak jeszcze głębiej do wanny, omdlałą ręką stukam lekko w czoło i kiwam głową przecząco.
Pani Zuzanno. Gratuluje slicznego synka. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMonika O.
Dziękuję :) Pozdrawiam również!
Usuńależ mi serce waliło, coraz mocniej!
OdpowiedzUsuńzauważyłam, że coraz częściej kobiety piszą o porodzie..całą prawdę i tylko prawdę, wzruszające, poruszające, no i trochę mnie to przeraża..
gratuluje Zuziu :)
Gosia P. ;)
Dzięki Gosiu :))) Nie przerażaj się - to mało prawdopodobne, że spotka Cię to samo co mnie. Większość porodów jest bardziej normalna :P
UsuńGratuluję!!! Post przeczytałam jednym tchem i muszę Ci powiedzieć, że się wzruszyłam. Byłaś dzielna gratuluję Ci:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję bardzo :) Wszystkie jesteśmy dzielne - trochę nie mamy wyjścia ;) pozdrawiam!
UsuńJest taki blog: www.dobryporod.wordpress.com - moim zdaniem świetnie gdyby Wasza historia się tam znalazła. Pomyśl o tym...
OdpowiedzUsuńhmm… przeczytałam wlasnie i coś mi się zdaje, że autorka mogłby nie chcieć takiego opisu porodu jak mój… chyba chodzi o to, żeby nikogo nie straszyć, a z tego co widzę, większość kobiet, które jeszcze nie rodziły jest przerażona po przeczytaniu tego opisu ;)
UsuńCześć!
OdpowiedzUsuńNasze mamy przyjaźnią się internetowo. Jedna drugą informuje o naszych ciążach, porodach i przeżyciach ;) Dzisiaj dostałam linka do Twojego bloga - od razu wszystko przeczytałam.
Przede wszystkim gratuluję cudnego chłopca. Utożsamiam się z Twoimi przeżyciami całkowicie. Mojej Magdalenie też zniknął puls, tez najadłam się strachu, bólu i niestety później przykrości od strony położnych na piętrze poporodowym :/
Nie była to dla mnie żadna wzniosła chwila a z całą sytuacją oswajałam się przez kilka dni i nie w głowie mi było dobierać telefony.
Najfajniejszy będzie 3/4 miesiąc - będziesz zauważała dużo zmian i dużo kontaktu werbalnego od dzidziusia :) ...a może 5 i pozostałe będą jeszcze fajniejsze... na razie wszystko przed nami :D
Pozdrawiamy:
Sylwia i Magda
Czesc! Dzieki ze komentarz i gratulacje :) Tobie też gratuluję! Zawsze razniej, ze nie ja jedna mialam takie doswiadczenia… chociaz nikomu nie życzę. Czekamy zatem na kolejne zmiany w rozwoju Gniewka i Magdy :) pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńHej trafiłam do ciebie z Notes okołociążowy :)
OdpowiedzUsuńDodaje do śledzenia i zapraszam do nas :)
http://ciazowomi.wordpress.com/
http://ciazowomi.blogspot.com/
Zuza czytam opis twojego porodu, boże to jak mój...tyle, że ty miałaś rozwarcie jak trafiłaś na porodówkę ja nie
OdpowiedzUsuńhttp://ciazowomi.wordpress.com/2013/12/15/katharsis-porod-i-baby-blues/
dokładnie :))) fajnie się czytało - nie ma to jak opisy porodów :p
UsuńWitaj, widzialm twoj komentarz pod wpisem na blogu Makoli i mnie zaciekawilas. Gratuluje syna i gratuluje rowniez, ze w tak trudnej chwli bylas w stanie zachowac spokoj. Moj porod rowniez odbywal sie w nieco dramtycznych okolicznosciach, ale z innego powodu - urodzilam skrajnego wczesniaka w 28tc. Mimo, iz bylo to juz prawie 2 lata temu to wspomnienia wciaz sa zywe i powracaja ze zdwojona sila jak cztam wpisy o innych porodach. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję! Domyślam się, że to musiały być dla Ciebie dramatyczne chwile :( Choć sytuacje zupełnie różne… ale jestem w stanie sobie to wyobrazić.
UsuńPiękny opis. Trochę później było strasznie, ale dobrze, że mały jest zdrowy. Gniewko :) Ciekawe imię.. Zastanawiam się dlaczego takie imię wybrałaś :)
OdpowiedzUsuńBędę częściej zaglądać do Ciebie. Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)
czekamynacud.blog.pl
dziękuję :) Imię wybrał mój mąż, który ma na imię Mieszko :)
UsuńPłakałam czytając. Nasz mały wojownik jest z nami już prawie rok i mimo, że poród był długi i ciężki, to nie zamieniłabym tego doświadczenia na żadne inne - całe to cierpienie było niczym w porównaniu z pierwszym naszym przytuleniem :)
OdpowiedzUsuńObojgu Wam życzę dużo zdrówka i sił - i niech słońce zawsze Wam świeci :)
Dziękujemy :) zgadzam się z Tobą w 100%.
Usuńczytałam ten post wraz z moim partnerem i oboje się bardzo wzruszyliśmy:) chociaż były też momenty, które nas rozbawiły:) pozdrawiam i zapraszam do mnie http://swiat-mimi.blogspot.com
OdpowiedzUsuńdzięki :) zaraz zajrzę :)
UsuńTrafiłam tutaj przypadkiem. Wnioskuję, że rodziłaś w Szpitalu Bonifratrów w Katowicach? :) Ja również, tylko z tą różnicą, że w sierpniu 2012 :) z chęcią nadrobię poprzednie posty i zostanę na dlużej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Wiola.
Czytam opisy cudzych porodów, a chyba nie powinnam. Przyznam szczerze, że czytałam i zazdrościłam. Zdaję sobie sprawę, że to było trudne przeżycie. Doskonale rozumiem rozłąkę z dzieckiem. U nas trwała ona miesiąc.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, bo już nigdy nie doświadczę cudu narodzin siłami natury. Mało mówi się o bólu porodowym, jeszcze mniej o tym co czują kobiety po cesarskim cięciu. Szczególnie jeśli poród przyszedł o wiele za wcześnie
Poważnie, zazdrościłaś? To chyba jesteś pierwszą osobą. Ja nikomu nie życzę takiego porodu. Rozumiem, że niektórzy mieli gorsze sytuacje niż ja, u mnie skończyło się w sumie nie najgorzej, ale wówczas nie wiedziałam tego. I mam taką traumę, że szczerze wolałabym rodzić przez cesarkę, choc zdaję sobie sprawę z jej ograniczeń i ryzyka jakie niesie ze sobą. Sama leżałam z dwiema kobietami po cesarce na sali - jedna znosiła to bardzo kiepsko, ale po 5 dniach wyszła w nienajgorszym stanie, a druga była od poczatku w stanie rewelacyjnym, wstała gdy tylko się dało i mówiła, że czuje się dobrze. Także to, jak kobiety znoszą cesarki zależy od organizmu, sytuacji itd. Tak samo porodu naturalne - mój połóg trwał ponad 2 miesiące. To bardzo subiektywne doświadczenia i oceny. Współczuję Ci bardzo rozłąki z dzieckiem - domyslam się tylko jak ciężkie to doświadczenie, nie mniej stwierdzenie, że zazdrościsz mi porodu też jest bardzo subiektywne, bo nie masz pojęcia na temat skali bólu jakiego doświadczyłam znosząc na żywca wsadzanie próżnociągu do macicy (dwóch różnych), który nawet nie chciał zassać. Nie ma to niestety wiele wspólnego z fizjologicznym porodem. Z przykrością, ale mój poród nie był dla mnie osobiście, jak piszesz "doświadczeniem cudu narodzin siłami natury", a doświadczeniem masakry na żywca plus strachu o dziecko i rozczarowania przebiegiem całego zdarzenia. Nie polecam tego typu 'cudów narodzin'. Kończą się traumą i strachem przed kolejnym porodem.
UsuńPrzypadkiem trafiłam na Twojego bloga i przeczytałam historię o narodzinach Gniewka. Przypomniał mi się mój poród - chwilę przed Twoim, pod koniec grudnia zeszłego roku. Po "idealnej", książkowej ciąży miał być równie idealny poród w Domu Narodzin. Niestety również nie obyło się bez komplikacji - po 10 dniach po terminie trafiłam na patologię. Podczas porodu Młodemu również zaczęło spadać tętno. Zamieszanie na sali. Lekarz gotowy do cesarki. Tego stresu nie zapomnę nigdy! Podobno do porodu potrzeba jest oksytocyna... Ja miałam całe pokłady adrenaliny ;) Marzyłam o aktywnym porodzie, a leżałam podpięta do KTG i przy każdym skurczu umierałam ze stresu o mojego synka. Mały przyszedł na świat okręcony pępowiną... Na szczęście cały i zdrowy. I tak to właśnie można pisać "plan porodu"... Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńPrzepięknie opisałaś swój poród. Wróciły moje wspomnienia. Córkę rodziłam 21 lat temu, bez komplikacji i wiele nie pamiętam, ale 13 lat temu rodziłam syna i przebieg był bardzo podobny do Twojego. Też miał vacum.
OdpowiedzUsuńPiękne imię wybraliście dla synka. Gniewkowi życzę mnóstwo zdrowia a Wam szczęścia.
Pozdrawiam cieplutko :):):)
Ależ trzymający w napięciu opis! Jak dobrze, że tyle zapamiętałaś, będzie wspaniała pamiątka dla Gniewka! Podczas jednych z narodzin, widziałem moment jak położna ciachnęła przyszłą mamę przed porodem, tylko jęk bólu słyszałem. I dźwięk cięcia,.. aż mnie zabolało .. Pewnie miałaś tak samo. "#mylove #kocham" - widzisz ;-) To z Twojego walla :)
OdpowiedzUsuńCześć ! Czytałam w niesamowitym napieciu.... Jestem w 20 tygodnia ciąży i niczego w życiu tak się nie bałam jak porodu... Podziwiam Cie, że tak świetnie dałaś sobie że wszystkim radę i dobrze że z dzidziusiem wszystko było po porodzie w porzadku. Mam termin na 19.01 więc jeszcze trochę czasu przede mną by oswoić się z wizją tego bólu ale i zarazem szczęścia :) wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńNapisz Zuza kuro domowa z mężem zatrudnionym przez tatusia, ktory z kolei sprywatyzowal publiczny majątek. Napisz coś o Szlachetnj Paczce :)) Laszczysz się na tym jeszcze?
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis!
OdpowiedzUsuńPoród to naprawdę trudny moment w życiu kobiety. Szczególnie jeśli nie mamy odpowiedniego wsparcia. To ono jest najważniejsze.
OdpowiedzUsuń