poniedziałek, 9 czerwca 2014

Mama na diecie bezmlecznej, bezjajecznej, bezglutenowej, bezcytrusowej, bezselerowej, bezorzechowej, bezrybnej, bezsojowej itd...



Miałam pisać. Dużo miałam pisać. Ale jakoś… nie chce mi się. Nie mam siły. Nie mam czasu. 
Gdyby ktoś mi powiedział 3 miesiące temu, że będę się dziś katować ekstremalną dietą tylko po to, by znaleźć alergen, który uczula moje dziecko - nie uwierzyłabym. Postukałabym się po głowie. Bo i po tak się katować? Podać preparat mlekozastępczy i po sprawie. Bo "bez przesady, bez sensu". Tak myślałam, serio. Niedawno tak myślałam. Wiedziałam, że mleko jest nadal wartościowe i zawiera wszystkie potrzebne składniki, ale z drugiej strony - to chore by matka się tak katowała. 

Teraz wiem, że to nie takie proste. Bo - po pierwsze mądre ludzie piszą i gadają, że dziecko conajmniej do 6 miesiąca powinno być karmione wyłącznie piersią, o ile tylko jest taka możliwość (to wiemy), a po drugie u alergików - jest to podwójnie wskazane. To znaczy, że alergik powinien być karmiony piersią jak najdłużej. No i masz babo placek. A co zrobić, jeśli od ponad miesiąca nie potrafię znaleźć przyczyny alergii wśród pokarmów, które spożywam?

Jeszcze 2 miesiące temu wzdrygałam się na myśl o diecie bezmlecznej. Bardzo nie chciałam, odwlekałam, marudziłam, narzekałam. Kocham mleko, nabiał - to była znaczna część moich posiłków. Alergia nie była bardzo dokuczliwa. Dopiero gdy skóra na całym ciele zrobiła się szorstka, a suche plamy na głowie nie schodziły - przeszłam na dietę bezmleczną. Dwa tygodnie bez nabiału (jadłam jajka) i odpuściłam. Nic się nie poprawiło, a wręcz pogorszyło. Pojawiły się czerwone plamy, liszaje na rączkach i nóżkach. Zeszły niedługo po powrocie do standardowej diety. Dwie lekarki (pediatra i dermatolog), które uznały, że "to nie alergia" dodatkowo zachęciły mnie do niekatowania się eliminowaniem ulubionych produktów. Ale potem dzień po dniu inna pediatra i alergolog szybko przekonali mnie do zmiany zdania. Zalecenie alergologa: dieta bezmleczna, bezjajeczna, bez soi, orzechów, cytrusów, kakao, selera, ryb - na 3 tygodnie. Challenge accepted.
Dodatkowo sama odrzuciłam wołowinę, cielęcinę, truskawki i produkty glutenowe (zdziwiona, że alergolog nawet nie sugerował pszenicy, skoro jest ona zaraz na drugim miejscu najpopularniejszym po mleku alergenem). Niedługo później odrzuciłam kiwi i pomidora, bo wyczytałam, że uczulają krzyżowo z trawami i zbożami, na które uczulony jest Mieszko. W zeszłym tygodniu odrzuciłam maliny, z których jeszcze na diecie codziennie robiłam pyszny kisiel domowej roboty, a który swoją drogą serdecznie każdemu polecam. Odrzuciłam w końcu jabłka i gruszki. Ostatnio uznałam, że nie będę też jeść wieprzowiny (której i tak niewiele jadłam) i kurczaka. W piątek miną 3 tygodnie diety poszerzonej względem tej zaleconej przez alergologa i… szczerze mówiąc nie widzę różnicy. Zmiany powstają i znikają. Nie jest tak, że cały czas jest źle. Czasem praktycznie całkiem się goi i oprócz tego, że ma suchą, kaszkowatą skórę na rączkach i nóżkach (która dzięki maściom nie jest taka tragiczna) i drapie się głównie po głowie - nic specjalnego po nim nie widać. A dwa dni później znów jakieś czerwone plamy wychodzą i suche czoło. Tak jakby to wszystko działo się niezależnie od diety, lub jakby w mojej diecie były jednak produkty, których nie powinno być. Nie wiem tylko jakie. Rozważam przejście na dietę kilkuskładnikową, ale po prawdzie mam serdecznie dosyć i nie wiem. Nie mam już tej pewności, że będę karmić długo. Bo gdyby to była ta marna dieta beznabiałowa, której tak się bałam - to pal sześć. Poświęciłabym się. Już przywykłam do tych fatalnych mlek roślinnych (nawet wypróbowałam ostatnio nowe - z kaszy quinoa. Nie polecam ;). Ale to, co aktualnie spożywam to jakaś masakra. I na dodatek wciąż nie wiem czy dalej się nie ograniczać. W dalszej kolejnosci wywalić banany, mleko kokosowe, ziemniaki, ryż, kukurydzę… Zostaje mi indyk i kasza jaglana. I naleśniki gryczane na wodzie. I buraki. Chociaż one teoretycznie też mogą uczulać…

Dietę zamierzałam zacząć rozszerzać po 6 miesiącu, szczególnie, że u alergików nie powinno się tego robić wcześniej. I bardzo ostrożnie. A pediatra na ostatniej wizycie proponuje mi  nie pojedynczo, tylko od razu ziemniak z marchewą i jeszcze do w tym samym miesiącu gluten! No na bank. Nie idę na to. Nie wiem nawet co dziecko uczula z mojego mleka, a już mam dietę rozszerzać? Oj, nie bardzo. Jeszcze poczekam. Tym bardziej, że rozważam metodę BLW, którą można zacząć dopiero gdy dziecko siedzi samo stabilnie w krzesełku. 

Generalnie nie przejmowałabym się aż tak gdyby nie dość podwyższone eozynofile w rozmazie z morfologii. Jak słusznie zauważyła pediatra - świadczą one najprawdopodobniej o alergii właśnie, lub pasożytach, ale te drugie wykluczyła. Ja tymczasem wyczytałam, że nawet u dzieci karmionych piersią się zdarzają takie akcje… I rozważam test w tym kierunku. Tymczasem w czwartek wizyta u alergologa. Zobaczymy co powie. Na razie jesteśmy w fazie zadrapanego czoła, dość suchego, ale jakby znów wracało do normalności. A kolejne tygodnie będą na pełnych obrotach - pracuję. Zapowiadają się śluby, fotografowanie i dekorowanie. No i w międzyczasie dzieciokarmienie. Nie wiem jak się to wszystko uda połączyć, ale musi.

A mi właśnie prąd odcięło… może następnym razem będzie pozytywniej, bardziej składnie i ciekawiej. A ja tymczasem odzyskam siły i chęci do czegokolwiek. W końcu drugi Dzień Matki za mną. Jest się z czego cieszyć :)