wtorek, 29 kwietnia 2014

Chrzest, kryzys laktacyjny, poporodowe zapalenie tarczycy itd.

fot. Magda Garncarek



Dawno nie pisałam. Ostatnie tygodnie mnie nieco przytłoczyły. Nie do końca potrafię je sobie poukładać pod kątem chronologicznym, ale na pewno działo się na tyle dużo, że nie znalazłam w sobie wystarczająco dużo sił by usiąść i wytężyć się intelektualnie w celu spłodzenia nowej notki.

Wydarzeniem numer jeden jest na pewno Chrzest Święty Gniewka Beniamina, który odbył się w minioną sobotę. Dziecię nasze wykazało się odpowiednim wyczuciem chwili i postanowiło przespać całą mszę, by otworzyć jedynie oczy w momencie polania wodą, po czym zamknąć je z powrotem i spać dalej w najlepsze. Huczna impreza mająca miejsce do wieczora również nie była mu straszna. Ostatnie obserwacje jego zachowań w większych skupiskach ludzi prowokują mnie do wysnucia hipotezy, że Bubusek przepada za przebywaniem w stadzie. Im więcej się dzieje - tym lepiej. W święta wielkanocne  także zachowywał się jak aniołek - rodzina nie mogła wyjść z podziwu. Leżał sobie w najlepsze i przyglądał się otoczeniu. 

fot. +foto


Pierwszą  wyprawę do galerii handlowej również możemy uznać za udaną, mimo, iż poniższe zdjęcie zdaje się tego nie ilustrować najlepiej. Ryk rozległ się dopiero po 2 godzinach naprzemiennego oglądania otoczenia i drzemania - dziecko się ostatecznie znudziło gwarem  i chyba zrobiło się głodne. 

Niedługo po wizycie w centrum handlowym zaczął się mój pierwszy, odczuwalny kryzys laktacyjny. Piersi zrobiły się bardziej miękkie niż dotychczas, Gniewko chciał jeść znacznie częściej, i zaczynał się denerwować podczas ssania, jakby odczuwał, że pokarm się kończy, że jest go za mało. Sprawę potwierdziła próba odciągnięcia pokarmu laktatorem - podczas gdy do tej pory udawało się odciągnąć co najmniej 50-70 ml za jednym razem - tym razem ledwie ociupinka zebrała się na dnie. Zachowałam jednak spokój ducha, głównie dzięki temu, że przez ostatnie miesiące moja wiedza o laktacji znacznie się poszerzyła. I wiedziałam już, że taki kryzys zdarza się często właśnie w 3 miesiącu (ale również w 3, 5, 6 tygodniu oraz 6, 9 miesiącu). Zazwyczaj jest to związane z dostosowaniem się podaży pokarmu do kolejnych etapów rozwoju dziecka (skoki rozwojowe), lub ze stresem czy zmianami hormonalnymi. Najbardziej skutecznym i najlepszym sposobem rozwiązania tego problemu - jest jak najczęstsze przystawianie dziecka do piersi na żądanie. Tak też robiłam, mimo lekkiego stresu, że dziecko się nie najada. Dodatkowo wspomagałam się herbatkami na laktację i piwem bezalkoholowym Karmi, choć nie do końca wierzę w zbawienną moc tych specyfików. Tak czy siak - nie zaszkodziło spróbować. Wiedziałam natomiast, że najgorszym rozwiązaniem w sytuacji kryzysu laktacyjnego, jeśli chce się utrzymać laktację - jest podanie mleka modyfikowanego. Wówczas dziecko naje się mlekiem modyfikowanym (a jest ono cięższe do strawienia niż pokarm kobiecy) i nie będzie potrzebowało już tak częstego przystawiania do piersi, a co za tym idzie - nie będzie stymulowało ich do produkcji pokarmu. I tak koło się zamyka. Na szczęście miałam wsparcie mojej mamy i dobrych rad płynących z fejsbukowej grupy wsparcia Karmiące cyce na ulice :). "Grozy" całej sytuacji dodawał fakt, że od dwóch tygodni Gniewko bardzo mało przybierał (ok. 60 g na tydzień) i pediatra u której byliśmy powiedziała, że jeśli do następnego tygodnia nie przytyje 150 g - to musimy się zjawić w przychodni ponownie. Na szczęście futrowanie Gniewka mlekiem popłaciło - w tym samym tygodniu, w którym zdarzył się nam kryzys - moje dziecko przytyło aż 240 g! Ponowna wizyta w przychodni nie była więc potrzebna. Problemy z tyciem były prawdopodobnie związane z rzadszym jedzeniem i czasem naprawdę długimi przerwami nocnymi (ok 8 h), a to właśnie pokarm nocny jest najtłustszy. Teraz budzę Gniewka na ostatni posiłek ok godziny 12 w nocy, tuż przed moim pójściem spać. 


Wszystko zrobiło się jeszcze bardziej skomplikowane, ponieważ pediatra zaniepokoiła się zmianami skórnymi na buźce Bubuska i zaleciła mi nie jedzenie nabiału (w tym jaj) przez cały tydzień. Faktycznie - nieustannie pojawiające się i znikające suche plamy z krostkami na czółku, głowie, skroniach, czasem na policzkach - wyglądały trochę jak alergia. Już kiedyś sugerowałam to innej lekarce, ale ta stwierdziła, że to nie to. Postanowiłam jednak odwlec sprawę na "po świętach", bo nie dość, że jestem wielbicielką nabiału w każdej postaci, to świąt bez jajek już sobie zupełnie nie umiałam wyobrazić. Ale próbowałam się mocno ograniczyć. Na radykalną dietę przeszłam zaraz po świętach, ale te suche plamy wciąż nie dawały mi spokoju. Udało mi się zapisać Gniewka z dnia na dzień do dermatologa, który z kolei orzekł, że to nie żadna alergia, tylko "rogowacenie skóry" typowe dla niemowląt. Kazał smarować kremem i nie ograniczać się z dietą. Wróciłam do nabiału w ograniczonej formie, choć sprawa skóry się nie poprawia. Kolejna wizyta za nieco ponad tydzień. Niestety niejedzenie nabiału mi wyraźnie nie służy. Nabiał był w niemal każdym moim posiłku, a jedzenie chleba z samą szynką (bez masła) i plastrem pomidora czy też samym dżemem - średnio mi odpowiada. Pasztety wegetarianskie - też nie bardzo. Tym sposobem, zjadłszy na śniadanie jedynie kromeczkę z dżemem - prawie zemdlałam stojąc w rejestracji u dermatologa, gdzie dodatkowo było duszno i śmierdziało potem. Nie wiem czy nie miała też na to wpływu moja, jak się okazuje będąca w nienajlepszym stanie -  tarczyca. Otóż, jako ofiara choroby Hashimoto, skutkującej jej niedoczynnością - od roku biorę hormon, którego moja tarczyca nie wytwarza w wystarczających ilościach. Ostatnią kontrolę hormonów tarczycy miałam 6 tygodni po porodzie i wszystko było w najlepszym porządku - wyniki w idealnej normie. Tymczasem wczoraj ze zdumieniem odkryłam, iż moje wyniki nie tylko są dalece poza normą - to na dodatek są skrajnie odmienne od wyników (nawet tych złych), które miałam do tej pory. TSH, który przed leczeniem był w nadmiarze - nagle jest na zatrważająco niziutkim poziomie. FT4, który zawsze był w normie - nagle jest znacznie ponad nią! Jednym słowem zamiast niedoczynności - mam teraz nadczynność. Jutro idę do endokrynologa, ale wszystko wskazuje na to, że przechodzę tzw. poporodowe zapalenie tarczycy i po tym epizodzie nadczynności, po ok 1-2 miesiącach wszystko powinno się uregulować. Mam taką cichą nadzieję, bo ostatnio zdecydowanie za dużo tych wizyt lekarskich.

fot. Magda Garncarek


No i odwiedziła nas moja kochana Madzia, która jest autorką powyższych zdjęć "przed i po".

A co poza tym? Bubusek w końcu zaczął chwytać! Czekałam na to dość długo i już nie mogłam się doczekać. Wydaje również coraz to częstsze i donośniejsze dźwięki o przeróżnym natężeniu - z reguły piski, krzyki o zabarwieniu raczej pozytywnym ;) Uśmiecha się baaardzo często. Zazwyczaj gdy nachylam się rano nad jego łóżeczkiem - również wita mnie powalającym uśmiechem :) Nałogowo ssie sobie łapki. Próbuje już przewrócić się z pleców na brzuszek, ale zupełnie mu to jak narazie nie wychodzi. No i już chyba tak bardzo nie łysieje. W przeciwieństwie do własnej matki, która to właśnie w ostatnim tygodniu zaczęła w końcu tracić swe ciemne, długie włosy, których to dziesiątki już można napotkać w każdym zakamarku mieszkania. Niestety - a ja się łudziłam, że uda mi się tego uniknać. O, naiwna!

fot. Magda Garnacarek

14 komentarzy:

  1. Dział się działo. Piękne zdjęcia
    Życzę dużo zdrówka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. zdjęcia przed i po są fantastyczne! Ja też myślałam, że ominie mnie wypadanie włosów, ale niestety.. :( zaczęły wypadać hurtowo.. i po ciąży i na wiosnę, więc podzielam Twe uczucia :) pozdrawiam i trzymam kciuki za zakończenie wizyt lekarskich!

    OdpowiedzUsuń
  3. piękne te zdjęcia. sama myślałam o czymś podobny, ale później już z głowy wypadło.
    dobrze, że zachowałaś trzeźwy umysł przy kryzysie. brawa dla Ciebie! no i Gniewka.

    OdpowiedzUsuń
  4. a owsianka zalana wrzatkiem na sniadanie? z owocami, miodem, cynamonem? ew. jogurtem sojowym. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. soja u mnie niewskazanana tarczycę :| ale kupiłam dwa jogurty sojowe + mleka ryżowe. niestety jogurtów ryżowych w sklepie nie było.

      Usuń
  5. Jestem zakochana w oczach Twojego synka ! Cudnej urody ten Twój mały mężczyzna!

    OdpowiedzUsuń
  6. Życzę powodzenia z karmieniem. Ja do tej pory mam "kryzys laktacyjny";) Dobrze, że w porę zareagowałaś. PS. Piękne zdjęcia

    OdpowiedzUsuń
  7. Również przerabiałam strach przed utratą pokarmu. Gdy synek kończył jedzenie sama sprawdzałam czy już się najadł czy może nic nie leci. Nie dokarmiałam małego bo pomimo, że jadła moim zdaniem mniej na wadze bardzo ładnie przybierał. Oby nam starczyło tego cudownego mleka na całe 6 miesięcy :D Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje, że starczy na dłużej! Chciałabym karmić minimum rok - a najlepiej aż mały sam się odstawi :) ale zobaczymy.

      Usuń
  8. Wpadłam na chwilę i przeczytałam wszystkie wpisy na wdechu :)
    Na pewno będę tu zaglądać! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Melduję, ze udało mi się dodać Cię do FF :))
    - radość :P

    Oglądam i oglądam te zdjęcia - myślę, że może być...
    ale jednak w czerwcu mam nadzieje, na bardziej obszerną sesję zdjęciową :)

    A tak poza tym - o matko i córko z tymi alergiami, chorobami, wszystkim...
    Biedna Ty!

    Buziaki :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki kochana za dodanie! a wszyscy się zdjęciami zachwycają, więc nie bądź taka skromna! :)

      Usuń